W ostatnim czasie nurtowała nas zagadka Stanisława Strawińskiego, niedoszłego zamachowca na króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Ale przedtem przypominam artykuł na ten temat:
Latem 1771 roku pojawił się w Częstochowie szlachcic trocki Stanisław Strawiński. Spotkał się tam z Kazimierzem Pułaskim, naczelnikiem konfederacji barskiej i poinformował go o możliwościach porwania króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Śmiały pomysł Strawińskiego przypadł Pułaskiemu do gustu. Oprócz motywów politycznych w grę wchodziła tu jeszcze kobieta. Kazimierz Pułaski pozostawał pod urokiem Franciszki Krasińskiej, dla której zobowiązał się dostawić koronowaną głowę (żywego lub martwego króla) na imieniny jej męża.
Nie tajono więc królobójczych zamiarów. Manifest, który wzywał do skończenia z królem, wybrał nawet rodzaj kary - "utopienie żelaza we krwi". Późniejszy manifest konfederacki (9 sierpnia 1770 r.) już nie przemawiał za królobójstwem, tylko za detronizacją. Karkołomny pomysł odważnego trockiego szlachcica, Stanisława Strawińskiego, zyskał aprobatę w generalności konfederackiej. Ktoś jednak musiał podjąć ostateczną decyzję o jego zrealizowaniu. Podjął ją Kazimierz Pułaski, czego później gorąco się wypierał.
Napadu na króla dokonano w Warszawie 3 listopada 1771 roku, późnym wieczorem, kiedy król wracał po odwiedzinach chorego krewniaka, kanclerza Michała Fryderyka Czartoryskiego. Całą akcją dowodził Stanisław Strawiński. Uczestniczyło w niej 26 żołnierzy specjalnie zaprzysiężonych na okoliczność zamachu. Działały trzy grupy. Na czele pierwszej stanął sam dowódca - Stanisław Strawiński, na czele drugiej - Walenty Łukawski, szlachcic, "rosły zawadiaka z kresów", na czele trzeciej - Jan Kuźma (pseudonim konfederacki - Kosiński), urodzony na Wołyniu, doskonale zaprawiony w bojach partyzanckich podchodów. Łukawski i Kuźma wzięli udział w akcji za namową Stanisława Strawińskiego.
Króla porwano i wleczono do okopów, okalających miasto. Forsowanie przeszkody sprawiło, iż koń pod królem złamał nogę, król wpadł w błoto. "Napastnicy króla z wielką trudnością z błota dobyli i na innego konia wsadzili, w tym zdarzeniu król futro swoje w błocie zostawił" - donosił później warszawski "Monitor". Nie tylko futro, bo król utopił wtedy również jeden but, który zrodzi później historię drugiego buta. Ten but będzie szczegółem najważniejszym w całym wydarzeniu, bowiem wtedy właśnie odważnemu zawadiace Kuźmie, który przed chwilą do króla strzelił i chybił, zmiękło kresowe serce - podarował królowi swój but własny, oby ten jednej nogi nie przemoczył i nie przeziębił się. Noc była ciemna, konie grzęzły w błotnistych ścieżynach, zatem zamachowcy część drogi zmuszeni byli pokonywać pieszo. Błądzili po rozległych polach, oddział się wykruszał i w końcu, nie wiedzieć dlaczego - król i Kuźma zostali sam na sam w lesie. Król w dwóch butach, Kuźma w jednym, klucząc i pomagając sobie nawzajem trafili w końcu przypadkowo do młyna pod Marymontem. Młynarzowi przedstawili się jako uciekinierzy napadnięci przez zbójców. Tak tedy ofiara i zbrodniarz zostali z sobą sam na sam. Król Staś, choć "Ciołek", wszak nie w ciemię był bity. Zorientowawszy się, że Kuźma miał serce dobre (wszak własny but mu podarował), wszczyna z zamachowcem rozmowę mądrą, łagodną. Kuźmie serce do końca zmiękło, zrozumiał, że jego przysięga dana konfederatom "niegodziwą była". Król za uwolnienie obiecuje Kuźmie przebaczenie i wstawiennictwo przed sądem. Kuźma się rozczula i zaprzysięga królowi wierność. Król skreśla kilka słów na kartce papieru i posyła młynarczyka do Karola Cocciego, generała wojsk polskich. W trymiga wyleciał generał z Warszawy z konnicą 150 gwardzistów i już przed godziną 5 z rana razem z ocalałym królem wrócił do Warszawy.
Król był cały i zdrów, ale zamach rozniósł się szerokim echem po całej Europie. Rodziła się legenda największego w dziejach polskich królobójstwa. W Warszawie wielki proces "królobójców" rozpoczął się 7 czerwca 1773 r., wyrok zapadł 28 sierpnia 1773 r. Wyrok głosił, że: "bezecni Kazimierz Pułaski, Stanisław Strawiński i Walenty Łukawski powinni być nie tylko pozbawieni honorów i czci, lecz i ciała ich jako narzędzia sromotnej zbrodni okrutnym karom poddane być muszą, przeto chociaż za tak wielką zbrodnię na kary o wiele większe i surowsze zasłużyli, za wstawieniem się Królewskiego Majestatu u naszego sądu, skazujemy zostającego w więzieniu Walentego Łukawskiego i zbiegłych Kazimierza Pułaskiego i Stanisława Strawińskiego na karę śmierci przez ścięcie. Ręce przy drogach publicznych i po niejakim czasie spalone, ciało zaś zaraz po ścięciu rozćwiartowane, spalone i na wiatr rozwiane".
Nie lada odwagę wykazał Stanisław Strawiński, który z powodu manifestu Pułaskiego w kwietniu 1773 roku przyjechał z Rzymu (ukrywał się tam pod obcym nazwiskiem) do Wilna i "pod bokiem" Warszawy, gdzie miał być sądzony i ścięty, ogłosił z kolei swój manifest, z którego wynikało, że to właśnie Kazimierzowi Pułaskiemu zależało na Poniatowskim, a nie jemu - Strawińskiemu. W obronie własnej Strawiński przedstawił list Pułaskiego do niego (Strawińskiego) pisany na dwa tygodnie przed zamachem na króla. List ten (znajduje się w Archiwum Watykańskim) wyraźnie wskazuje na głównego autora "sprawy". Pisał więc Pułaski do Strawińskiego: "Na list Waszmość Pana odpisuję, dukatów 50 posyłam, gdyż dla ubogiej kasy więcej dać nie mogę. Staraj się Kochany Panie, abyś przed pierwszym przyszłego miesiąca uskutkował w Naszych zamysłach, bo już po pierwszym mieć będziesz przeszkodę. Ordynans P. Łukawskiemu i list do P. Zembrzuskiego przyłączam, siebie statecznej oddaję przyjaźni, powtarzam kilkakrotnie, abyś, kiedy masz co czynić, kończył przed pierwszym lub sam pierwszy następnego miesiąca, adieu kłaniam".
Stanisław Strawiński został bohaterem powieści Henryka Rzewuskiego "Listopad" (figuruje tam jako Michał Strawiński). Według Rzewuskiego, wyrok śmierci na Strawińskiego wykonano później. W rzeczywistości było inaczej. Stanisław Strawiński po ogłoszeniu swego manifestu w Wilnie, umknął za granicę, gdzie przebywał pod obcym nazwiskiem. W Rzymie wstąpił do zakonu. W czasach Księstwa Warszawskiego powrócił do kraju, został proboszczem w jakiejś parafii na obszarze dawnego województwa krakowskiego (według Rafała Roga), albo augustowskiego (według Ludwika Erhardta). Podobno Strawiński pozostawił po sobie skrupulatnie spisany pamiętnik, w którym szczegółowo opisał także swój udział w konfederacji. Rękopis ten pozostawał w ukryciu "w rękach nieznanej rodziny w wielkim księstwie poznańskim" (według Encyklopedii Orgelbranda (1867), którą to jednak wersję zakwestionował Antoni Józef Rolle (1878). Pamiętnika Strawińskiego do dnia dzisiejszego nie udało się odnaleźć.
W manifeście wileńskim z 1773 roku Stanisław Strawiński nie omieszkał się przedstawić: "Z pradziada mego Jana, strażnika województwa trockiego, z dziada Leona Bazylego, miecznika trockiego, toż samo ojca mego, Franciszka Tadeusza z Sulimów Strawińskich, jestem zrodzonym i od popisów według praw narodowych rotmistrzem starodubowskim uznanym jestem .
W artykule tym jest wzmianka o przodkach Stanisława. Jego ojcem był Fryderyk Tadeusz Strawiński urodzony około 1690 roku. Ojcem Franciszka był Leon Bazyli urodzony około 1660 roku, protoplastą tej linii rodu Strawińskich miał być Jan Strawiński urodzony około 1620 roku.
Wróćmy jednak do Stanisława. Wiemy, że ożenił się w 1748 roku ( nie wiemy jednak z kim). Malżonkowie Strawińscy mieli dwóch synów: Daniela i Adama. Wiecej wiemy o Adamie, który urodził sie zapewne około 1750 roku, być może kilka lat później. O Adamie wiemy tylko tyle, że miał syna Ignacego urodzonego około 1780-90 roku. Znamienne dla tej rodziny było to, że mieli dzieci w stosunkowo późnym wieku. Nie dziwi wiec fakt, że syn Ignacego- Teodor ( Fiodor) urodził się dopiero w 1843 roku w Nowym Dworze w guberni mińskiej.
Synem Fiodora był znany kompozytor Igor Strawiński urodzony w 1882 roku, ale o nim pisaliśmy chyba najwięcej. Można jedynie ubolewać nad szczupłością materiałów źródłowych na temat genealogii tej rodziny.